Dziś o produkcie od którego zaczęło się moje zainteresowanie marką Charlotte Tilbury. Magic Foundation, to podkład, który w skrócie według założycielki marki ma robić wszystko i być odpowiedni dla każdego. Dziś opowiem Wam, czy faktycznie jest taki magiczny.
MAGIC FOUNDATION CHARLOTTE TILBURY
Jak zawsze zacznę od opakowania. Szklana buteleczka, oczywiście nie mogło zabraknąć różowego złota, które tym razem jest tylko na zakrętce. W środku po prostu plastikowa pompka. Może się czepiam, ale nie podoba mi się estetyka tego aplikatora. Wygląda to trochę tanio i po prostu mało elegancko. W środku znajduje się standardowe 30 ml produktu. Charlotte Tilbury na swojej stronie o Magic Foundation pisze same cuda: ma to być produkt dla każdego typu i odcienia skóry, dla każdego wieku. Charlotte obiecuje również szereg właściwości pielęgnacyjnych, przeciwzmarszczkowych. Testuję ten podkład od siedmiu miesięcy i niestety nie zauważyłam żadnego działania pielęgnacyjnego.
Magic Foundation dostępny jest w dwudziestu odcieniach. Ja zdecydowałam się na odcień 3,5, który ma w sobie zdecydowane żółte tony. Podkład ma gęstą, kremową konsystencję. Krycie średnie i tak na prawdę trudno mi uzyskać większe krycie tym produktem, gdyż przy próbie nałożenia drugiej warstwy, ściera pierwszą. Więc w tym przypadku im mniej tym lepiej. Wykończenie jest półmatowe, a formuła zastygająca.
MAGIC FOUNDATION czy rzeczywiście taki magiczny ?
Jest to jeden z bardziej kapryśnych podkładów, jakie miałam okazję testować w ciągu ostatniego roku. Zimą Magic Foundation wyglądał na mojej skórze przepięknie. Dawał cudowny efekt drugiej skóry, minimalizował widoczność porów, utrzymywał się przed wiele godzin bez zarzutu. Z resztą nie bez powodu na swoim Instagramie pisałam o nim jako ulubieńcu końcówki 2018 roku. Natomiast od kilku tygodni podkład ten po jakiejś godzinie od aplikacji wygląda na mojej skórze po prostu przeciętnie, żeby nie napisać kiepsko. Nie ma efektu drugiej skóry, nie ma tej samej trwałości. Można pomyśleć, że kondycja mojej skóry się zmieniła. Oczywiście, że tak. Ale tylko na lepsze, w porównaniu do tego, co było zimą.
Testowałam ten podkład bardzo intensywnie, żeby wydać o nim rzetelną opinię. Ale nie udało mi się go rozgryźć, dlaczego jednego dnia potrafi wyglądać cudownie, a następnego jak zupełnie inny produkt. Chyba nie o taką magię chodziło Charlotte.
Mój wniosek na dziś jest taki, że jest to po prostu podkład bardzo kapryśny i nie zostanie moim pewniakiem, ani też świętym graalem.
Na zdjęciu możecie zobaczyć jaki potencjał ma ten podkład, kiedy wygląda na skórze po prostu przepięknie.